Pragnę żyć tak, jak Chrystus.

/świadectwo/

Jestem mężatką bez dzieci, pracuję 10 lat, zarabiam 4.500zł, mam dwupokojowe mieszkanie i prawdę mówiąc, nie mam żadnych kłopotów. Właściwie zawsze mi się dobrze powodziło. Na studiach miałam stypendium i dobre stopnie. Po studiach dostałam dobrą pracę i nowe mieszkanie. Potem wyszłam za mąż za człowieka kulturalnego i przystojnego. Miałam dużo zainteresowań / muzyka, szachy, malarstwo, literatura /, a mimo to w środku pustka. Byłam niewierząca i niepraktykująca. Odeszłam od Kościoła na trzecim roku studiów z powodu wykładów z filozofii, a trochę z chęci zaznania innego życia. Chciałam być szczęśliwa.

Wstydzę się teraz tych lat zmarnowanych, bez idei, bez miłości. Mam już do końca życia nauczkę, że bez Boga jestem niczym.

Oczywiście wtedy nie zdawałam sobie sprawy ze swojej sytuacji. Wiedziałam tylko jedno, że gdzieś tkwi błąd w moim postępowaniu, że coś nie gra, szukałam wyjścia. Próbowałam rozmawiać z różnymi ludźmi. Pociągali mnie zwłaszcza ludzie wierzący i księża. Myślałam, że będą przekonywać mnie do swojej wiary, ale nawet nie próbowali. Ograniczali się do okazywania mi życzliwości, ale nigdy nie poruszali tych problemów, które najbardziej mnie interesowały: jak żyć, co robić żeby wyjść z zaczarowanego kręgu wewnętrznej nudy.

Wewnętrzna nuda jest niedostrzegalna na zewnątrz. Pamiętam, z jaką pasją wypowiadałam swoje opinie na temat miłości, wartości pieniądza, wolności itd. Potem okazało się, że w gruncie rzeczy nie chodziło mi o słowa lecz o życie, o prawdziwe życie.

I stało się. Pojechałam na rekolekcje do Krościenka i tam poszłam do spowiedzi. Nie mogłam tego nie zrobić. Cały kościół codziennie przystępował do Komunii Św., codziennie rano i wieczorem słuchałam kazań ks. Blachnickiego a w ciągu dnia czytałam w grupach takich osób jak ja Ewangelię. Kiedy słyszałam, że szczęściem człowieka jest pełnić wolę Bożą, to poczułam, że nareszcie wiem, co mam robić. słuchałam głosu Boga i działałam. szłam na całego i byłam nareszcie szczęśliwa. Opiekowałam się chorymi, chodziłam do Domu Dziecka, pracowałam w świetlicy dla dzieci zaniedbanych społecznie, zaczęłam mówić o Bogu w pracy i każdej napotkanej osobie. Byłam we wszystkich parafiach gdyńskich i opowiadałam księżom o tym, że trzeba żyć według Ewangelii, że trzeba ją najpierw poznać, że trzeba się spotykać w grupach.

Od tego czasu minęło sześć. Dzisiaj dręczy mnie świadomość, że za mało kocham Boga. Moim celem jest żyć w Duchu Świętym. Pragnę wyzwolić się jeszcze z wielu rzeczy przeciwnych miłości. Pragnę żyć tak, jak Chrystus.

Myślę, że powinnam jeszcze coś napisać o swojej modlitwie.

Zaraz po decyzji powrotu do Kościoła modliłam się, kiedy tylko byłam sama. Potem zaczęłam modlić się także w obecności innych osób. Przeżyłam także szczególne spotkanie z Chrystusem na mojej pierwszej oazie modlitwy. Podczas adoracji Najśw. Sakramentu całkowicie zapomniałam o sobie, istniał tylko On. Myślałam tylko o Jego obecności i wszechmocy. Drugie takie przeżycie miałam podczas ostatniego Triduum Paschalnego, kiedy poczułam się zjednoczona z Chrystusem i kiedy zapanowała w moim sercu wielka radość , ufność i wielki spokój.

Rozmawiam z Nim często w ciągu dnia, a nawet w nocy, gdy się obudzę i każda modlitwa daje mi prawdziwy spokój, skierowuje moje myśli ku dobru, wyzwala we mnie miłość do ludzi, cierpliwość w znoszeniu ich grzechów, ufność, że moje działanie ma sens.

Modlitwa powstrzymuje mnie przed ucieczką od życia, pozwala mi lepiej, pełniej żyć, nie bać się ludzi, ani siebie. Pozwala mi ciągle odbudowywać prawdziwą hierarchię wartości.

Chwała Panu !

Gośka.